Wyspa Wielkanocna – tajemnica kamiennych istot i zapomnianej wiedzy
Na pozór to tylko samotna wyspa pośrodku Pacyfiku, znana z wielkich kamiennych twarzy. A jednak – Wyspa Wielkanocna może kryć o wiele więcej. To ostatni punkt na mapie starożytnego imperium, które rozumiało kulistość Ziemi i pozostawiło po sobie zagadkowe pismo, gigantyczne rzeźby i legendy o ludziach, którzy potrafili poruszać kamień siłą umysłu.
Easter Island – miejsce, które wygląda, jakby było wyrwane z rzeczywistości i rzucone na sam środek oceanu. Otoczona bezkresną wodą, oddalona o tysiące kilometrów od jakiegokolwiek kontynentu, pozostaje jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie. A mimo to powstała tam kultura, która wzniosła niemal tysiąc kamiennych kolosów, stworzyła unikalny system pisma i zapisała w legendach opowieści, które do dziś wydają się zbyt nieprawdopodobne, by mogły być prawdziwe... a jednak wciąż nie milkną.
Nie chodzi tylko o same Moai, choć i one są zdumiewające. Monumentalne twarze, niektóre o wysokości nawet dziesięciu metrów, stojące samotnie lub na platformach Ahu, to symbole, które zna niemal każdy. Ale wciąż nie wiadomo, jak dokładnie je przetransportowano – lokalne legendy mówią, że "szły same". I nie była to tylko metafora. Wierzono, że posągi poruszała duchowa siła zwana "mana", która mogła być skupiona przez kapłanów lub nadana przez bogów.
Największą zagadką pozostaje jednak pismo rongo-rongo – jedyne znane pismo z tej części świata. Niezwykłe jest nie tylko to, że istniało w tak odizolowanym miejscu, ale również to, że jego znaki są niemal identyczne z tymi znalezionymi w Mohendżo-Daro, centrum starożytnej cywilizacji doliny Indusu. Dzieli je nie tylko dystans geograficzny, ale też tysiące lat i całe oceany historii. Jak to możliwe?
Jedna z najstarszych legend wyspy mówi o krainie zwanej Hiva – miejscu, które kiedyś istniało daleko na zachodzie, ale zostało pochłonięte przez wodę. Gdy zbliżał się jej koniec, król tej ziemi – Hotu Matua – miał zebrać swój lud i nakazać im zbudować ogromne łodzie, wykonane nie z drewna, lecz z kamienia. W tych łodziach popłynęli w nieznane, kierowani znakami z nieba i własną wewnętrzną wiedzą. W końcu dotarli do wyspy, która według nich była "pępkiem świata", duchowym centrum Ziemi.
Ci, którzy przybyli z Hivy, mieli być inni niż ludzie, których znamy. W opowieściach opisywano ich jako istoty o żółtej lub złocistej skórze, jasnych włosach, dużych oczach i wysokich czołach. Nie potrzebowali snu ani jedzenia, a ich ciała emanowały światłem. Mieli moc porozumiewania się bez słów i zdolność władania kamieniem. To właśnie ich twarze, według podań, utrwalono w kamiennych Moai – jako formę zachowania ich obecności i czuwania nad potomnymi.
Moai nie patrzą na ocean – spoglądają w głąb wyspy. Według dawnych wierzeń miały chronić jej mieszkańców przed siłami morza, które raz już odebrało im ojczyznę. Stały nieruchomo, strażnicy pamięci, duchowego porządku i mocy, której źródło już dawno wygasło... albo ukryło się pod ziemią. Ich obecność była też ostrzeżeniem: nie zapominajcie, kim jesteście. Bo kiedy zapomnicie – wszystko upadnie.
W pewnym momencie doszło do wielkiego buntu. Część mieszkańców wyspy odrzuciła dawną wiedzę, nie chcąc już dłużej służyć tym, którzy uważali się za boskich. Rozpętała się wojna, podczas której świątynie zostały zniszczone, Moai przewrócono, a ostatni kapłani zostali zabici lub wypędzeni. Wiedza o piśmie i o manie zaczęła zanikać, aż w końcu nikt nie był w stanie przeczytać rongo-rongo ani poruszyć żadnego kamienia bez pomocy liny i potu.
Gdy w XVIII wieku przybyli Europejczycy, zobaczyli już tylko ruiny. Tabliczki z pismem zostały z czasem spalone przez misjonarzy jako "dzieła pogańskie", Moai leżeli przewróceni, a dawni strażnicy zmienili się w turystyczne atrakcje. Ale niektóre legendy przetrwały. Przekazywano je szeptem – o czasie, gdy kamień był żywy, gdy bogowie chodzili po ziemi, a człowiek potrafił słuchać Ziemi i nieba jednocześnie.
Ciekawy jest też kult ptasiego człowieka – Tangata Manu – który mógł być echem jeszcze starszego porządku. Co roku odbywał się rytuał polegający na zdobyciu jaja z pobliskiej wyspy Motu Nui. Zwycięzca zostawał boskim przedstawicielem – ucieleśnieniem Make Make, pana nieba i duchowego światła. Przez cały rok nie mógł mieć kontaktu ze zwykłymi ludźmi, jego skóra musiała być biała jak kość – by przypominał istotę z innego wymiaru.
Na niektórych posągach odnaleziono symbole przypominające egipski krzyż ankh – symbol życia i duchowej energii. Zaskakująco podobne twarze pojawiają się także w rzeźbach z Tiahuanaco, w wysokich Andach, tysiące kilometrów od wyspy. W tamtych rejonach również mówi się o istotach ze światła, o bogach, którzy zstąpili z nieba i nauczyli ludzi uprawy, architektury i rytuału. Czy to możliwe, że była to jedna cywilizacja, rozciągająca się od Azji po Amerykę Południową? I że Easter Island była jednym z jej punktów centralnych?
Jest jeszcze jeden dziwny szczegół. Wyspa Wielkanocna leży niemal idealnie na 27. równoleżniku południowym. Dokładnie na tym samym, tylko po drugiej stronie globu – leży Mohendżo-Daro. A pomiędzy nimi, niemal w połowie drogi, znajduje się Nan Madol – zatopione miasto z Mikronezji, zbudowane z tysięcy bazaltowych bloków, przypominających ogromne czarne klocki. Trzy miejsca, trzy punkty, jedna linia. Dla niektórych to przypadek. Dla innych – znak. Oś świata.
Może nigdy nie poznamy ich imion. Może ich świat runął, bo ludzie przestali rozumieć, czym jest światło i pokora. Ale Moai wciąż stoją. Nie jako pomniki, lecz pytania wykute w kamieniu. Czym była Hiva? Kim byli ci, którzy przybyli na kamiennych łodziach? I czy ich duch wciąż tu czeka, aż ktoś znów nauczy się słuchać Ziemi?
Autor: Siódemka/AI
Źródła:
1/ I. Witkowski,Axis of the World – The Search for the Oldest American Civilization
Jeśli chcesz, to możesz wesprzeć nasze działania: https://buycoffee.to/archiwum-tajemnic
Dodaj komentarz