Spis treści

Co przeżyła Brianna Lafferty?
Brianna Lafferty, mając zaledwie 33 lata, przeszła przez doświadczenie przejścia klinicznej śmierci – jej serce i mózg przestały funkcjonować na osiem minut, a ona powróciła do życia z zupełnie nowym spojrzeniem na istnienie. Ucierpiała na rzadką chorobę neurologiczną, która doprowadziła do tego stanu, ale to, co wydarzyło się później – jej opowieść o królestwie bez bólu, o głębokim pokoju, o transcendencji – zyskało rozgłos, bo rzuca wyzwanie naszym wyobrażeniom o życiu i śmierci. Brzmi fascynująco? No to ruszajmy.
Jakie schorzenia doprowadziły do stanu śmierci klinicznej Brianny?
Brianna cierpiała na rzadką chorobę neurologiczną – myoclonus dystonia – która powoduje mimowolne skurcze mięśni, szczególnie w szyi, tułowiu i kończynach, i która w jej przypadku doprowadziła do całkowitego wyłączenia funkcji życiowych. W pewnym momencie jej organizm po prostu… odpuścił. Gdy lekarze stwierdzili brak akcji serca i czynności mózgu, przecierali oczy – po ośmiu minutach udało się ją przywrócić.
Co czuła i widziała „po tamtej stronie”?
To, co opowiada, wymyka się standardowym wyobrażeniom o „tunelu” czy „światłości”, choć są też i te elementy. W pewnym momencie, kiedy unosiła się nad swoim ciałem i z góry obserwowała ludzi próbujących ją reanimować, poczuła... że już nie należy do tego świata. Nie było w niej żalu. Nie było lęku. Tylko absolutny spokój – stan obecności tak głęboki, że aż niemożliwy do opisania zwykłym językiem. Ale to był dopiero początek.
Po chwili jej świadomość – już bezcielesna – weszła w przestrzeń, której nie da się porównać do niczego ziemskiego. Czas przestał istnieć, tak jakby wszystko działo się naraz. Nie było początku ani końca, żadnej linii czasu – wszystko było tu i teraz. A jednocześnie... wszędzie.
Znalazła się w miejscu, które nazwała „czystą świadomością” – niesamowicie łagodnym i pełnym zrozumienia. Tam każda myśl od razu stawała się rzeczywistością. Pojawiło się coś, co przypominało przewijanie życia – ale bez oceniania. Po prostu widziała, rozumiała, czuła wszystkie emocje, które wywołała u innych. Zarówno te dobre, jak i te bolesne. I nie – nikt jej nie karał. Sama widziała, co było miłością, a co nią nie było.
W tym stanie pojawiły się też istoty – ale nie „anioły” w biblijnym sensie, nie humanoidalne postacie ze skrzydłami. Raczej świetliste obecności, przypominające świadomości bez formy, które komunikowały się nie słowami, ale bezpośrednio... sercem? Duszą? Intuicją? Czuła, że zna je od zawsze. Że są jej bliskie. I że wiedzą wszystko o niej, a mimo to – kochają ją w pełni.
Te istoty nie mówiły: „rób to” albo „wróć”. Zamiast tego przekazały jej: „Masz wybór. Wszystko jest decyzją”. I to właśnie ta wolność – wolność duchowa – była najbardziej zaskakująca. Nie było przymusu. Było tylko zaproszenie – do powrotu albo do pozostania.
Brianna wspomina też, że w jednej chwili została przeniesiona do przestrzeni, która wyglądała jak "biblioteka dusz". Brzmi jak metafora? Możliwe. Ale opisywała to jako miejsce, gdzie istniały zbiory doświadczeń, mądrości, historii – nie w formie książek, lecz energetycznych pól informacji. Jakby cały wszechświat był zbudowany z pamięci... i miłości. I tam poczuła, że wszystko ma sens. Nawet ból. Nawet cierpienie.
Na koniec tej podróży – zanim zdecydowała się wrócić – poczuła obecność czegoś ogromniejszego niż wszystko inne. Nie nazwała tego „Bogiem”, ale „Źródłem”. Istotą stworzenia. Źródłem miłości. Tym, co daje życie wszystkim świadomościom. I wtedy padło pytanie: „Czy jesteś gotowa?” – i chociaż nie odpowiedziała słowami, w środku coś w niej powiedziało: „Jeszcze nie teraz”.
I wtedy – ciemność. A po niej... światło szpitalnej lampy, dźwięk maszyny podającej tlen i odgłos pielęgniarki: „Ona wraca!”
Jak przebiegała rekonwalescencja Brianny?
Brianna przeszła poważną rehabilitację: relearning chodzenia i mowy, leczenie eksperymentalne – operacja mózgu w okolicy przysadki, by naprawić uszkodzenia. Powrót do normalności nie był łatwy, ale przyniósł przewartościowanie. Przestała gonić to, co kiedyś uważała za ważne.
Dziś działa jako autorka, międzynarodowa mówczyni – prowadzi kursy, dzieli się tym, czego doświadczyła.
Czy to naprawdę było niebo…? A może coś zupełnie innego?
Coraz więcej osób, które przeżyły śmierć kliniczną, twierdzi, że widziały niebo, spotkały Boga lub istoty anielskie. Ale – co ciekawe – ich relacje do złudzenia przypominają opisy z praktyk tzw. podróży astralnych, które są częścią duchowości New Age, szamanizmu i okultyzmu.
Czy to ta sama rzeczywistość? A może złudzenie wykreowane przez umysł? Albo – co bardziej niepokojące – rzeczywistość duchowa, ale niekoniecznie pochodząca od Boga?
Oto cytat z popularnego podróżnika astralnego, Williama Buhlmana, autora książki „The Secret of the Soul”:
„W stanie poza ciałem myśli są natychmiastowe. To, co pomyślisz, staje się twoją rzeczywistością. Spotykasz istoty, które znasz bez słów, widzisz miejsca, które są poza czasem i przestrzenią. I czujesz, że jesteś bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej.”
Brzmi znajomo? Niemal identyczne słowa wypowiadają ludzie po śmierci klinicznej – także Brianna Lafferty. Podobieństwa są uderzające: brak czasu, światło, istoty energii, natychmiastowa manifestacja myśli, poczucie „pełni” i „prawdy absolutnej”.
Zatem… czy każde „niebo” jest tym samym niebem? Czy duchowa rzeczywistość, do której dostęp zyskujemy na granicy życia i śmierci, zawsze pochodzi z jednego źródła? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
Autor: Siódemka
Źródła:
1/

Dodaj komentarz